Po wylądowaniu w Puerto Plata o godzinie 21.00 godzinę zajmuje mi znalezienie transportu do hotelu. Można niby taksówką, ale kto był chciał takich wygód. Wychodzę z lotniska na piechotę i ostatecznie ląduję na motorku jakiegoś gościa, który za 1/3 ceny taxi zawozi mnie do hotelu. Okazuje się, że nie znajdujemy mojego noclegu, jest ciemna noc gdzieś na skraju dżungli, ale z pomocą przychodzi nam chłopak na motorze, który wskazuje drogę. Ostatecznie docieram do pokoju ze sporym opóźnieniem. Ach szkoda, że tego nie nagrałem :)   
Na tym zdjęciu już kolejnego dnia busikiem wyjeżdżam z Sosua w stronę Rio San Juan, gdzie podobno są fajne plaże.No i rzeczywiście plaże całkiem przyzwoite. (2). (3). (4). (5)Okazuje się, że na plaży obok jest jakaś gruba imprezka na ponad 200 osób, rozdają jedzenie, jest muzyka i tańce. Widać niepotrzebnie zabrałem ze sobą prowiant :)I jak tu przejść spokojnie chodnikiem, gdy kokosy fruwają dookołaNastępnego dnia zaglądam do centrum Puerto Plata, podobno blisko miasta jest wzgórze z fajnym punktem widokowym. (6). (7). (8)W okolicy twierdzy Fortress of San Felipe zaglądam do opuszczonych budynków. (9). (10). (11)Kieruję się w strone wzgórza widocznego w oddali, podobno kolejka na szczyt jest nieczynna, ale już mam obczajony szlak przez dżunglę.  W Dominikanie często można spotkać auta Daihatsu Van, to najpopularniejsza marka w tym rejonie.. (12). (13). (14)Ze szlaku jednak nie korzystam, bo dogaduję się z gościem, który chętnie zarobi 20 baksów za trasę na wzgórze w dwie strony. Są niby wycieczki za 250 zł, ale nie ma to jak poczuć się vipem :)Ze szczytu Isabel de Torres widoki niczego sobie, w oddali na cyplu majaczy Sosua, gdzie zatrzymałem się na nocleg. (15). (16). (17)Ten Jezus podobnie jak w Rio ma też swoje lata, bo stoi tu już ponad 50 lat. (18). (19). (20)Ach uwielbiam ten wiatr we włosach :D  Gościu pędził jak szalony, więc warto trzymać się solidnie, aby nie wypaść w trakcie jazdy.... (21). (22)Jazda na motorku w przeciwieństwie do busów w takich miejscach pozwala poczuć w pełni klimat ulicy. (23). (24). (25). (26). (27)Nie wiem ile było pasów na skrzyżowaniu, ale koń zdecydowanie ustawił się na właściwym ;). (28). (29). (30)Guagua, czyli lokalne busiki zabierające ludzi z ulicy. Prawie zawsze przepełnione, ale można dojechać nimi wszędzie. Przez tydzień przejechałem nimi kilkaset kilometrów i co mnie zdziwiło nie widziałem w ogóle białych podróżujących w ten sposób, więc chyba to niezbyt popularny sposób na podróżowanie wśród turystów.Kolejny cel to plaże blisko wioski La Yagua, jakieś 80km od Sosua. Gdy zobaczyłem pierwszą palmę, nie mogłem się oprzeć, w końcu widoki z góry zawsze są najlepsze.Takiej właśnie plaży szukałem, zupełnie sam, dookoła dżungla, cisza i całkowity relaks .... do czasu, gdy kilku chłopaków nie wybiegło z dżungli z maczetą w moim kierunku.. (31)Oto sprawcy całego zamieszania. Gdy biegli do mnie z maczetą przez chwilę zwątpiłem w bezpieczeństwo w Dominikanie, ale gdy okazało się, że przybiegli do mnie z kokosem jako podziękowanie za batony, które godzinę wcześniej rozdałem ich kumplom, wszystko stało się jasne.. (32)Maczeta poszła w ruch i po chwili gasiłem pragnienie świeżutkim napojem. (33). (34). (35). (36). (37)Jako że rozdałem całe jedzenie, wypadałoby coś przekąsić w plażowym barzeTowarzystwo przy jedzeniu gwarantowane. (38). (39). (40). (41). (42). (43). (44)Poza miastami Dominikańczycy wszystko robią na ulicy, szyją na maszynie, korzystają z usług fryzjerskich, naprawdę dużo się dzieje.. (45)Z tą panią czekałem godzinę na busika na skrzyżowaniu wioski. Pani straciła cierpliwość i pojechała taksówką, a ja po kolejnej godzinie oczekiwania trochę tracąc nadzieję, czy jakiś busik w ogóle przyjedzie, załapałem się na dość nietypowego stopa i w końcu po zmierzchu dotarłem do mojego noclegu. (46). (47)Skłamałbym, gdybym powiedział, że spałem tutaj pod namiotem. Udało mi się złapać apartament na obrzeżach Sosua, który przy 2 osobach kosztuje tylko ok 50 zł za osobę. To dobra alternatywa w stosunku do drogich hoteli w centrum. No i basenik niczego sobie ;)Z powrotem na lotnisko także dotarłem motochonco, czyli motorkiem, gdzie prawdziwą ekwilibrystyką było trzymać dwa plecaki i jednocześniej siebie, aby nie wypaść z rumaka. Ach, będzie mi tego brakować ... chyba kupię sobie jakiś motor :)